Mężczyźni pracujący w PGR-ze należeli do zakładowej OSP. W jej ramach odbywały się zbiórki i ćwiczenia, za które otrzymywali symboliczną zapłatę. Remiza była bardzo niewielka, a na wyposażeniu nie było wozu strażackiego. Zamiast tego do pożaru jechano ciągnikiem z przyczepą, na którym była motopompa. Do wyposażenia należała również syrena:
„Kiedyś była syrena taka na korbkę. I zawsze był taki zwyczaj, że w Sylwestra trzeba było iść nią kręcić. Tata nakręcał, ale my mu tam pomagaliśmy. Potem zrobili tę straż już tylko na guzik, to już nie było frajdy”.
Głównym zadaniem straży była ochrona zakładu od ognia. Na szczęście w czasie funkcjonowania zakładu były jedynie drobne pożary.
* Jak gdzieś się paliło, a było tam mało straży czy coś, to dzwonili i wtedy jechaliśmy na wezwanie. A tak, no jak było widać, no to jechaliśmy tam bez wezwania, nie? Ale tak, to na wezwanie. Mieliśmy taki specjalny, taką przyczepę, wóz, było wszystko poukładane, ciągnik i ciągnikiem. Ale raczej więcej do ochrony zakładu, nie?
* A zdarzały się takie sytuacje jakieś, że trzeba było gasić?
* No, tu tylko raz. Ludzie, gdzie ten park maszynowy, tam nawozili słomy w tych zwijanych balach i nie wiem jakim cudem to się zapaliło. Kurde, tam się paliło, bo to tam zbite tak kurde, jak węgiel. A tak tu, kiedyś tak tu w tym pałacu tam u góry coś się zapaliło. A to tak nie było tutaj, że tak pożarów takich, żeby wielkie szkody, bo tam jak się słoma spaliła, to tam…
* Tylko słoma wtedy, nic nie poszło dalej?
* Nie, tylko to szło na ten CPN, nie?
Po zamknięciu PGR-u straż przestała działać. Za czasów Dąbrad-Rolu i Tabexu sprzęt wciąż był w remizie. Po zamknięciu Tabexu sprzęt przeniesiono do warsztatu, a w budynku dawnej remizy powstał skup zbóż, który niektórzy mieszkańcy nazywają wagami.