Za czasów PGR-u były dwie obory: przedwojenna (przy placu) i cielętnik (jałownik), później dobudowano trzecią „unijną”. Pracowali tam oborowi i oborowe. Do ich zadań należało zajmowanie się krowami: wymiana słomy i wymiecenie obornika, nakarmienie paszą lub wyprowadzenie na pastwisko, dojenie krów (kiedyś ręcznie, później dojarkami), a także opieka nad cielętami i przyjmowanie porodów.
„Ręcznie się doiło tylko, jak była krowa po ocieleniu. Ale tak to się dojarkami doiło. Nie tak jak teraz mają, że podłączą dojarki, się umyją wszystkie przewody, a my musieliśmy ręcznie. Mieliśmy takie wanny, tam był taki płyn specjalny lany i te dojarki trzeba było umyć tak dokładnie, że głowa boli. Mleko się do kan lało, te kany trzeba było zawieźć do zbiornika”.
W wspomnieniach oborowych pojawiają się różne zapachy: słodki zapach odpadów z buraków cukrowych (tzw. wysłodki) i mniej przyjemna woń wywaru z gorzelni. Tymi wysokokalorycznymi dodatkami karmiono krowy.
* O, wysłodki. Te były słodkie, nie? O, wysłodki. Ojej, tak pachniało.
* Bo to z buraków cukrowych takich, nie?
* Takie wysłodki z cukrowni się przywoziło. Takie suche pocięte, takie jak wiórka kokosowe.
* To te odpady były od tych buraków, nie? I to była pasza dla zwierząt
* A bo w tym, w cielętniku, to w tym kotle, co Giercia Półgęskowa robiła, to mleko dla cielaczków, nie? Jak tam pachniało.
Każda krowa miała swój numer na kolczyku. Na tablicy do konkretnych numerów przypisywano informacje: „Tam było na przykład, kiedy do wycielenia, albo kiedy zapłodniona była, nie?”